Recenzja filmu

Scena ciszy (2014)
Joshua Oppenheimer
Adi Rukun

Kamera kręci dalej

Po obejrzeniu tego  dokumentalnego sequela, nie sposób nie myśleć o nim jako o filmie równie potrzebnym co "Scena zbrodni". A także - równie dobrym.
Po "Scenie zbrodni" wydawać mogło się, że Joshua Oppenheimer na dobre zamknął temat indonezyjskiego ludobójstwa. "The Look of Silence" zanosiło się jedynie na - w najlepszym wypadku - przypis, odprysk tamtego filmu. W najgorszym zaś - na z góry skazaną na niepowodzenie próbę ponownego wejścia do tej samej rzeki. Po obejrzeniu tego swoistego dokumentalnego sequela nie sposób jednak nie myśleć o nim jako o filmie równie potrzebnym. A także - równie dobrym.

W poprzednim filmie reżyser przybliżył nam antykomunistyczną czystkę, jaka miała miejsce w latach 60. w Indonezji. W "Scenie zbrodni" - co niesłychane - o swoich czynach opowiedzieli do kamery sami sprawcy; z uśmiechem, w glorii chwały, niemal bez jakiegokolwiek poczucia winy. Dopiero teraz jednak widać, że tamta historia domagała się dopełnienia. Oppenheimer pozwolił wówczas mówić mordercom, ofiary pojawiły się w jego narracji jedynie symbolicznie. Ich obecność zapośredniczyli sami oprawcy, którzy na prośbę dokumentalisty wzięli udział w inscenizacji swoich czynów. W "The Look of Silence" do głosu dochodzą jednak wreszcie ci, którzy ucierpieli.

Tytuł filmu można interpretować na kilka sposobów. Z jednej strony chodzi tu o milczenie głównego bohatera, Adiego, oglądającego zarejestrowane przez reżysera wywiady z oprawcami. Adi urodził się już po czystce i chce zrozumieć traumę, jakiej doświadczyła jego rodzina. To jeden z lejtmotywów filmu: obraz protagonisty wpatrującego się w cichym skupieniu w ekran telewizora, gdzie zabójcy jego brata chełpią się swoimi czynami. Ale "milczące spojrzenie" odnosi się tu również do samych zbrodniarzy: ich niechęci do wzięcia odpowiedzialności za to, co zrobili, a także ich… problemów z oczami.

Żeby zmusić byłych siepaczy do zwierzeń, Oppenheimer ucieka się bowiem do pewnego fortelu. Adi jest optykiem i odwiedza kolejnych oprawców pod pretekstem badania wzroku. Ich postępująca z wiekiem ślepota - może ciut zbyt wdzięcznie - służy za metaforę wypartej winy, odmowy introspekcji. Póki Adi nie ujawnia, że stracił w masakrze brata, mężczyźni są co prawda względnie rozmowni, chętnie wracają do krwawych wydarzeń. W dobrym samopoczuciu utrzymuje ich przecież fakt, że reżim, którego narzędziem byli, trwa w najlepsze do dziś, podczas gdy potomkowie ofiar żyją w strachu. Kiedy jednak Adi przyznaje, że pochodzi z rodziny dotkniętej czystką, jego rozmówcy zaczynają zasłaniać się propagandowymi sloganami, niewiedzą, powołują na rozkazy przełożonych. Bohater sporo ryzykuje, obnażając się przed ludźmi stojącymi po stronie zwycięzców. Ale bardziej niż jego odwaga zaskakuje jego… empatia. W starciu twarzą w twarz z ludźmi, którzy tak bardzo skrzywdzili jego najbliższych pozostaje spokojny, skupiony, nawet wyrozumiały. Jego szczerość i determinacja to jedyny oręż w konfrontacji ze zbrodniarzami, których zamiast powszechnego potępienia spotkały tylko zaszczyty. Wykręty oprawców to jednak najlepszy dowód na to, że nie są oni bez reszty nieświadomi potworności swoich czynów.

Choć Oppenheimer pracuje na poczet przyszłości, walczy o to, by sprawiedliwości stało się zadość, to - jak w przypadku "Sceny zbrodni" – i tym razem nie uniknie oskarżeń o nadużycie władzy dokumentalisty. W którymś momencie jeden z byłych zbrodniarzy, przyparty do muru przez Adiego, zwraca się wprost do reżysera z prośbą o wyłączenie kamery. Oppenheimer jednak kręci dalej. To kwestia kluczowa w filmie startującym z pozycji etycznego przywileju. Czy twórca ma prawo spoglądać z góry na drugiego człowieka - nieważne, zbrodniarza czy nie?

Oppenheimer odpowiada na to pytanie twierdząco. Być może podobną pewność zyskał on, kiedy doświadczył innego aktu przekroczenia niewidzialnej filmowej granicy przez znajdujące się przed kamerą osoby. W jednym z archiwalnych materiałów, które ogląda Adi, dwaj oprawcy ze szczegółami opowiadają o swojej metodzie zabijania. W trakcie mówienia tak bardzo angażują się w prezentację, że zaczynają… reżyserować samego Oppenheimera. "Filmuj stamtąd" - mówią mu w trosce o to, by widz lepiej mógł wizualizować sobie, jak z zimną krwią mordowali setki niewinnych ludzi. Tym razem twórca zastosował się do polecenia swoich rozmówców.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Scena ciszy" to emocjonująco wstrząsające dzieło Joshuy Oppenheimera, wydane dwa lata po sukcesie "Sceny... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones